Pomidor siedział sobie na fotelu i wczytywał komiks. Było już póżno, rodzina spała już od kilku godzin, a mimo to chłopak nie zamierzał kłaść się jeszcze do łóżka. Chciał dobrnąć do końca kolejnego tomu przygód „Kubusia Mulatka”. Komiks był jednak nudny. Kubuś już od paru odcinków przeżywał koszmarny romans ze swoją koleżanką z klasy, która Pomidorowi bardziej przypominała jego „ukochaną” nauczycielkę matematyki, niż dziewczynę, w której można by się zakochać. Kilka minut póżniej powieki naszego bohatera zamknęły się i z fotela, na którym siedział Pomidor, dobiegło ciche chrapanie. Nagle rozległ się dziwaczny odgłos. Chłopak otworzył oczy. „Co to było?” – przebiegło mu przez czaszkę. W odpowiedzi zgasło światło. Pomidor zaczął się bać. „Ktoś jest w mieszkaniu? Tato? O rany, powinienem być już w łóżku!” Ze strachu nie zdążył zareagować, kiedy to potężna łapa chwyciła go i pociągnęła za sobą w świat komiksu. „Pan Pomidor’ to typowa platformówka, jakich tuziny widzieliśmy w początkach lat 90-tych (tak, uparłem się). Bardzo przypomina mi Superfroga’a, jako że cechuje się podobną kolorystyką, koncepcją, a nawet zbliżonymi postaciami (podrygująca kijanka w kształcie zielonej kulki, latające owady). Bohater ma przed sobą 16 poziomów komiksowego świata, pełnego wrogich stworzeń, zabójczych ogni i niebezpiecznych kolców. Na każdym z nich musi znależć trzydzieści trzy diamenty, a następnie dotrzeć do wyjścia. Napotkane stwory będą starały się mu to utrudnić. Każde zetknięcie z nimi to strana części jakże ważnej energii życiowej. Bez niej Pomidor zmienia się w pomidora i pozostaje w tej postaci na zawsze w świecie komiksu. Na szczęscie imć Pomidor może się bronić – pomidorami, których setki ktoś pogubił po całej okolicy. Czasem zdoła znaleść probówkę z magicznym napojem regenerującym jego siły. Opracowanie graficzne jest dość słabe. To taki średni amigowy poziom, który dzielą lata od produktów tej klasy co Earthworm Jim czy Pitfall. W dodatku postać głównego bohatera jest kiepsko animowana, bardzo sztywna i dość nieciekawa. Muzyka również nie jest rewelacyjna, na szczęście nie nudzi się szybko. Łącznie jest to najsłabszy punkt zestawu. Szkoda jedynie, że nie ukazał się te 6 lat temu…
Instalacja
Instalacja jest dość męcząca. Po uruchomieniu pliku starter.exe, który służy zarówno do instalacji, jak i do odpalania gier, trzeba wybrać grę, w którą chce się pograć, a następnie skonfigurować kartę dżwiękową, a w przypadku Mr. Tomato także i graficzną! W dodatku komputer błędnie sugeruje parametry karty dżwiękowej, przez co właściwie konieczne jest samodzielne wybranie odpowiednich kanałów DMA i IRQ. Sam miałem z tym niewielkie kopoty, gdyż początkowo uruchomiłem tylko muzykę, dopiero po jakiejś godzinie skapowałem się, że na CD-ku są także teksty mówione. W dodatku gdy już wszystko poprawnie zainstalowałem, gra „Mr. Tomato” odmówiła współpracy. Dopiero ponowne ustawienie mojego SB 16 jak SB Pro pozwoliło mi się nią pobawić. Podobnie niemiło się współpracuje ze slideshowami umieszczonymi jako bonus na dysku. Zamiast jakiś intuicyjnych przeglądarek grafiki mamy dość toporny program,w którym możemy np. ustalić, z jaką szybkością program będzie się skrolował kolejne obrazki.
I co?
No właśnie, i co? Sam nie wiem. Powinno się polski przemysł chronić, a tu taki zawód. Przecież nie będę zachęcał do kupowania kompaktu, który jest najzwyczajniej słaby. Zastanawiam się, na kogo liczyli panowie (i panie) z L.K. Avalon, wydając „3w1”? Na fanów Amigi chcących wrócić do czasów młodości, kiedy to katowali wspomniane Micromachines, Project X czy Supergroga? A może na pacjentów szpitala dla wariatów? Rozumiem, że jak facet napisze grę, w którą można pograć przez te siedem minut, to jest z siebie dumny, ale czy musi od razu walić z nią do wydawcy? Przecież 3 słabe gry za kilkadziesiąt złotych to jest mało, zwłaszcza, że gracz może sobie sięgnąć po dowolny dziesięciopak, który jest lepszy, a w przeliczeniu tańszy. Można było napisać jakąś naprawdę niezłą grę, dorzucić w formie bonusu np. Autka i taki zestaw sprzedawać za tą setkę. Na pewno zysk byłby większy. A tak… znowu prasa trochę pojęczy, kilku naiwnych graczy kupi zestaw i stwierdzi, że już nigdy więcej polskiego programu nie dotknie, a reszta nakładu będzie gnić przez lata na coraz ciemniejszych sklepowych półkach. Szkoda.