Doom
…no dobra. Nie nabraliście się? Ani troszeczkę? No przecież starałem się tak bardzo! Cóż – chyba wybrałem niewłaściwą grę. O „Doomie”, jednej z najważniejszych gier w historii gatunku fpp, słyszeli chyba wszyscy. Biorąc wzór ze megaprzeboju rynku shareware, programu „Wolfenstein 3D”, ludzie z ID Software stworzyli nie tylko nową jakość, ale i kompletnie inny wymiar, dziś zwany 2 1/2D. Jeśli jeszcze przypomnę, iż o strzelaninach takich jak „Sin”, „Unreal” czy „Half-Life” mówi się jako o grach „doomopodobnych”, to jasnym się stanie, iż z fenomenem „Dooma” powinien zetknąć się każdy szanujący się gracz. Powinien – znaczy jeśli jeszcze tego nie zrobił, to niech teraz grzecznie wyłączy komputer, weźmie młotek i rozwali świnkę – skarbonkę, a następnie pobiegnie do najbliższego sklepu. Jasne?
Kiedyś grali w „Dooma” wszyscy. W czasach, gdy nikt o żadnych „Quake’ach” czy „Duke Nukem 3D” nie słyszał, to właśnie ten program królował na większości komputerowych list przebojów. Świetny polski miesięcznik „Top Secret” mianował go nawet grą roku 1994.
„Doom” oferował bowiem nie tylko rewolucyjny tryb gry w sieci (do 4 osób po IPX-ie), ale także znakomitą grafikę, dźwięk, hektolitry krwi, masę różnych broni i przedmiotów do wykorzystania przy okazji eliminowania wroga. Satysfakcja z biegania ze strzelbą po podziemiach piekła była niesamowita. Nie będę pisał o tysiącach ludzi tworzących „wady”, to jest dodatkowe poziomy, o autorach nowych konwersji, o dziesiątkach klubów zrzeszających miłośników krwawej łaźni, o tysiącach próśb i błagań o jeszcze, jakie zalały twórców gry (w tym Johnów Carmacka i Romero) – na to nie starczyło by miejsca, a poza tym po co mam przepisywać książkę telefoniczną? Napiszę więc o tym, jak „Doom” wygląda dziś.
Przede wszystkim jedna mała uwaga – mimo oceny cztery, na dobrą sprawę zawyżonej, musicie w tą grę zagrać. Pamiętacie, jak w szkole uczono was Mickiewicza? To był wieszcz i klasyk i takim samym klasykiem jest „Doom”. Graficznie program zestarzał się mocno. Powstawał przecież z myślą o procesorach 386, w czasach, gdy o akceleratorach nikt nie marzył, gdy dominowały sprite’y. O pełnej trójwymiarowości postaci nie było co doomać – nikt wtedy nie umiałby jej zrealizować. To samo tyczy się zresztą samego pola gry. Nie możemy podskakiwać ani kucać, brakuje też możliwości rozglądania się dookoła (znaczy się góra/dół). Pozostaje więc poruszanie się w poziomie plus okresowe wspinanie się po schodach (brak pochyłych przestrzeni, tylko kąty proste). Dźwięki również nie imponują, choć muzyka wciąż brzmi tajemniczo i groźnie, a odgłosy strzelby przyprawiają o uśmiech na twarzy. Zastanawiacie się pewno, po co w takim razie namawiam was to takiej miernoty? To proste!
Warto w „Dooma” zagrać, bo w trybie single-player jest on wciąż ciekawy. To, co nie udało się w „Quake” i co spaprano dokumentnie w jego drugiej części, tu pozostaje zaletą. Projektantom poziomów należą się olbrzymie brawa. Korytarze ciągną się w nieskończoność, mają dziesiątki odnóg, łączą się w nieprzewidywalny sposób. Czasem nie sposób jest się nie zgubić. Przeciwnicy, niezbyt inteligentni co prawda, potrafią zaskoczyć gracza atakiem w najbardziej nieoczekiwanym momencie. A przede wszystkim jest ich dużo. Większość z nich wygląda interesująco – zwłaszcza olbrzymi bossowie, z którymi staczamy pojedynki na końcu każdego z trzech epizodów. Finalny mózgol jest moim zdaniem jedną z najciekawszych postaci w historii gatunku!
Multiplayera można uruchomić już na dwóch komputerach klasy 386, ustawionych w dwóch rogach pokoju. W chwili gdy pisze te słowa wciąż trwają przygotowania do realizacji pełnometrażowego filmu dziejącego się w realiach gry. Kiedyś mówiono, że miałby w nim zagrać Arni Schwarzenegger, dziś nie wiadomo, czy obraz kiedykolwiek ujrzy światło dzienne.
Obecnie rodzina „Dooma” to nie tylko część podstawowa. Wkrótce po nim ukazała się jej czysto komercyjna kontynuacja, to jest „Doom 2”, będąca skokiem bardziej ilościowym niż jakościowym. Po ukazaniu się na rynku systemu Windows 95 pojawił się „Doom 95” będący w zasadzie tym samym, co część pierwsza, tyle że bardziej płynnym graficznie. W Polsce dostępny jest natomiast „Ultimate Doom”, program zawierający trzy epizody z jedynki plus jeden nowy, za to niezwykle trudny. I go właśnie polecam nabyć. Klasykę trzeba szanować.