Rate this post

Demolition Racer

     Demolition Racer to wyścigi, jednak, w odróżnieniu od większości tego typu zawodów, tutaj, oprócz miejsca na mecie, liczą się też punkty zdobywane poprzez niszczenie wozów rywali. Słowem – wyścigi to tylko pretekst, liczy się demolka!

Ścigałek, w których głównym celem jest nie ściganie się, a rozwalanie przeciwników, powstało wiele, jednak tylko dwie serie takich gier przeszły do historii i trwale zapisały się w pamięci graczy. Mowa tutaj oczywiście o Destruction Derby i Carmegeddonie. DD była prekursorem, zaś Carmageddon wręcz do perfekcji doprowadził przedstawianie wszelkiego typu kolizji i dołożył do tego tzw. czynnik ludzki ;)).

Demoilition Racer to gra zdecydowanie bliższa DD niż Carmageddonowi. Po uruchomieniu programu wita nas bardzo pomysłowe i dynamiczne intro, które naprawdę warto obejrzeć. Przygrywająca podczas filmiku muza, dynamiczna i ciężka jednocześnie, towarzyszyć będzie nam także podczas gry, urozmaicając nieco monotonne odgłosy tłuczonego szkła i giętego metalu. Gra oferuje kilka trybów, praktycznie zbieżnych z tym, co mieliśmy w DD. Można więc wziąć udział w zupełnie normalnym wyścigu, gdzie w końcowej klasyfikacji liczy się wyłącznie zajęte na mecie miejsce, spróbować sił w bardziej ekscytującym i będącym esencją DR wyścigu, w którym liczą się zarówno umiejętności kierowcy rajdowego, ale też i władającego szosami pirata (czyt. zdolność rozbijania aut rywali). Dla prawdziwych hardcorowców przewidziano też zabawy na torach-arenach, gdzie liczy się jedynie umiejętność niszczenia i przetrwania. Jeśli więc chodzi o dostępne konkurencje, to DR prezentuje się okazale, choć brak tu jakichś specjalnych innowacji – wszystko to już było w DD.

Dostępne wozy to przedstawiciele tzw. klasy średniej, podobne do tych, które jeżdżą po amerykańskich ulicach (choć brak tutaj wozów istniejących w rzeczywistości). Nie jest ich dużo, bo coś koło dziesięciu, jednak mała ich ilość nie idzie w parze z jakością :(. Pierwszym zastrzeżeniem jest wygląd – otóż wszystkie wyglądają pokracznie, sprawiają wrażenie spłaszczonych (czyżby w ostatniej chwili udało im się zbiec spod złomowiskowej prasy?) i, jeśli chodzi o detale, są całkowicie ascetyczne. Tragicznie wypadają też tekstury, które nawet trudno zauważyć – samochody są całkiem gładkie i bliżej im do plastikowych samochodzików-zabawek niż do pełnokrwistych mechanicznych rumaków. Z drugiej strony dzięki możliwości manipulacji dwoma kolorami nadwozia (ten drugi to zazwyczaj kolor jakiegoś elementu ozdobnego) oraz umieszczonym na dachu śmiesznym logo (nienajlepsza lokalizacja) mamy pewien wpływ na wygląd wozu, co nieco niweluje inne niedostatki. Każdy kierowca może też wybrać „zdjęcie”, czyli zabawny rysunek przedstawiający jego/ jej facjatę.

Dzięki wielu trybom DD to praktycznie dwie gry w jednym. Pierwszą kategorią zabawy są wszelkiego rodzaju zawody rozgrywane na torach, a właściwie ulicach, bezdrożach, parkingach i innych dziwnych miejscach. Tory nie należą do najdłuższych, ale nie są też kilkunastosekundowymi liliputami, tak więc zazwyczaj wyścig składa się z 3 okrążeń. Poziom trudności waha się zależnie od tego, jaki tryb wybraliśmy. Jeśli jako grzeczni chłopcy/ dziewczynki bierzemy udział w bezkontaktowych, „normalnych” wyścigach, to już po kilku okrążeniach możemy poczuć spowodowane nudą znużenie. Po prostu komputerowi kierowcy nie jeżdżą najlepiej i wygrać z nimi nie jest żadną sztuką. W takiej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak złamać nakazy mamy/ taty 😉 i wziąć udział w ostrzejszych zawodach. Demoilition to wyścigi połączone ze zdrową demolką (nie wiem, czy przypadkiem takie zachowanie nie jest chore, ale to już inna sprawa). Cała trudność polega tutaj na tym, że połączenie to wcale nie jest iluzoryczne – nawet niszcząc połowę stawki uczestników, ale zajmując miejsce poza, powiedzmy, pierwszą trójką, szans na końcowy sukces praktycznie nie mamy. Wynika to z prostego rachunku: otóż zdobyte przez nas podczas demolki punkty są mnożone przez X, gdzie X zależy od zajętego przez nas miejsca w wyścigu: w przypadku pierwszej pozycji jest to 25, zaś czwarty zawodnik liczyć może już tylko na dziesięciokrotne zwiększenie liczby punktów. Tak więc jazda jest ostra, a walka zażarta, bo równie ważny są punkty jak i pozycja na mecie. Samochody, choć teoretycznie nie osiągają jakichś kosmicznych prędkości, jeżdżą bardzo szybko – przemykający krajobraz przywodzi na myśl rozmaite futurystyczne wyścigi, gdzie prędkości pow. 300km/h nie były niczym niezwykłym. Choć otoczenie toru równie szybko znika jak się pojawia, to na pewno zauważymy, że jest ono dość szczegółowe i realistyczne. Mimo że gra ma już swoje lata, to grafika, oprócz tych nieszczęsnych samochodów, wygląda całkiem, całkiem. Można co prawda próbować czepiać się nadmiaru szarości i brązów (coś a’la Q1), jednak zdaje się, że jest to celowym zabiegiem podkreślającym klimat. Niestety, tego ostatniego w DR nie ma. Mimo odpowiedniej muzyki i szaro-burych kolorów, bardzo trudno poczuć atmosferę współzawodnictwa brudnych i poobijanych samochodów. Brud, kurz i rozklekotany samochód to nieodłączna część zawodów w DR. Samochód brudzą się elegancko, jeśli tylko można tak powiedzieć ;). Szansą na przywrócenie wozom świeżości jest pojawiający się od czasu do czasu deszcz, który niestety, oprócz efektów wizualnych i momentami nieco ograniczonej widoczności (za samochodami pojawia się wodna mgiełka), nie ma żadnego wpływu na samą jazdę. Mizernie wyglądają uszkodzenia. Co prawda po jakimś czasie otworzy nam się maska (w konsekwencji czego możemy zostać jej pozbawieni), z silnika zacznie wydobywać się dym (a nawet ogień), lecz jest to prawie wszystko, co w tej płaszczyźnie może nam zaoferować gra. Owszem, na samochodzie widać różnorakie wgniecenia, jednak są one bardzo delikatne i nieadekwatne do „obrażeń” wozu. Gracze mogą też narzekać na niedopracowany i niezrozumiały tryb naliczania punktów, który nie honoruje wszystkich uderzeń w wozy rywali. Mówiąc w dużym skrócie, nie są naliczane trafienia w boki samochodów rywali i samochody leżące. Na arenie zasady gry są proste: trzeba rozbić jak najwięcej wozów rywali i przez to zdobyć dużo punktów. Proste i odprężające.

Nie napisałem wiele o trasach, a naprawdę warto o nich wspomnieć. Każdy z torów ma zupełnie inny klimat – przyjdzie nam się ścigać zarówno po będącej w trakcie remontu autostradzie, torze wyścigowym, a także wielopoziomowym parkingu. To oczywiście tylko wybrane przykłady, bowiem ogółem torów jest kilkanaście i każdy z nich jest zupełnie innych. Wszystkie trasy łączy zaś bajer w postaci alternatywnych dróg, czyli, mówiąc po ludzku, skrótów. Na każdej z tras znajdziemy przynajmniej jedną odnogę drogi, która wykorzystana w odpowiednim momencie może okazać się czynnikiem decydującym o zwycięstwie. Wspólną cechą wszystkich tras jest także nierówna, często wręcz pagórkowata nawierzchnia, która utrudnia jazdę i jednocześnie pozwala na wykonywanie kilkudziesięciometrowych skoków. O arenach cokolwiek napisać jest trudno – wszystkie są… okrągłe i w centralnym ich punkcie znajduje się wniesienie (ew. wzniesienia).

Demolition Racer to dobra zręcznościowa gra, w którą gra się szybko, łatwo i przyjemnie. Dobre wrażenie psują ohydnie wyglądające samochody i czasem szwankujący system naliczania punktów. Te kilka godzin spędzone nad grą wspominam bardzo mile, jednak jednocześnie jest mi trochę przykro, że wszystko to trwało to tak krótko. 7/10. Fani Destruction Derby się nie zawiodą.