Rate this post

Odkąd tylko świat pamięta, ludzie zawsze ze sobą walczyli: dwóch neandertalczyków walących się po łbach, aby zdecydować, któremu przypadnie większy kawałek łupu; greckie państwa-miasta przelewające „cywilizowaną” krew w sporze o hegemonię; plemiona euroazjatyckie dewastujące Imperium Rzymskie, ot tak; Mongołowie najeżdżający Chiny – konflikty na przestrzeni tysiącleci, powodowane rządzą ekspansji i wpływów lub zwykłą chęcią wolności; aż po II Wojnę Światową, kiedy to zmęczeni tymi wszystkimi wojnami ludzie musieli przeciwstawić się fanatyzmowi i sile destrukcji. Zmieniały się czasy, zmieniali się przywódcy, zmieniała się broń, ale idea wojny pozostała ta sama. Mimo dzisiejszego spokoju w Europie, nie ma miesiąca, żeby nie usłyszeć o kolejnym starciu – konflikcie zbrojnym. Bliski wschód, republiki poradzieckie, zachodnia Afryka, Bałkany – to kilka z wielu punktów zapalnych, w których na przemian wybuchają wojny, mają miejsce akcje terrorystyczne i cała reszta działalności mających na celu przeciwstawienie się ustalonemu wcześniej porządkowi.

CONFLICT ZONE to gra jak najbardziej na czasie. To symulator prowadzenia wojny w nowoczesnym świecie, gdzie od dywizji pancernej silniejsza jest tylko opinia publiczna. Dziennikarze są zawsze i wszędzie tam, gdzie coś się dzieje, aby powiadomić ludzi, często grzejących się bezpiecznie w swoich domostwach oddalonych od miejsca konfliktu o tysiące kilometrów, o wydarzeniach mających aktualnie miejsce. Poparcie opinii publicznej daje większą swobodę w działaniach i wycisza echa sprzeciwu dla twoich posunięć. Po co wysyłać dziesiątki szeregowców na pewną śmierć, aby osiągnąć cel? Przecież łatwiej jest ewakuować zabiedzonych mieszkańców jakiejś nikomu nie znanej wiochy i przed kamerami światowych kanałów telewizyjnych pokazać ich radość, wynikającą z faktu posiadania swojego własnego kącika w obozie dla uchodźców. Po takiej humanitarnej akcji posypią się na nas pochwały przełożonych, a każda pani reporter spojrzy na nas z „matczyną” czułością, nie zauważając, jak nasz nowiutki ciężki sprzęt bojowy – świeżo zmontowany w warsztatach – dewastuje dziewiczą przyrodę kraju i wgniata wrażych żołnierzy w ziemię, pędząc w poszukiwaniu baterii przeciwlotniczych.
Autorzy dali nam możliwość wcielenia się w generała ICP – organizacji przypominającej nasze NATO, czy raczej GDI z COMMAND & CONQUER, lub w dowódcę wojsk tajemniczej międzynarodowej organizacji cieni, najprawdopodobniej o zapędach terrorystycznych, która nie uznaje nazwisk, a mianowicie – GHOST.

Tak jak w każdej nowoczesnej strategii czasu rzeczywistego, tak i tu mamy mnóstwo jednostek, którymi możemy sterować. Już w pierwszych misjach dostajemy pod swoją komendę żołnierzy wyposażonych w karabiny maszynowe, granaty i bazooki, a później Jeep’y zwiadowcze, czołgi, czy siejące zniszczenie na odległość działa samobieżne, a także wszelkiej maści powietrzni „nękacze”. Poza wyżej wymienionymi, są także jednostki specjalne, takie jak lekarze, mechanicy, szpiedzy, kamerzyści i komandosi, a wszyscy posiadający unikalne, im tylko właściwe umiejętności. Arsenał jest dość zróżnicowany, dzięki czemu gra się przyjemniej. Należy pamiętać, że ciężki sprzęt bojowy (czołgi, działa, ruchome działka przeciwlotnicze itd.), tak jak w życiu, może bez pardonu rozjeżdżać ludzi, nie marnując na nich amunicji, a szybkostrzelność takich machin zniszczenia jest zaskakująco wysoka, co sprawia, że spotkanie naszej dywizji pancernej (np.: 4 czołgi, 4 działa i 1 przeciwlotnicze) z takąż samą dywizją wroga może pozostać niezauważone. Bitwy rozstrzygają się bardzo szybko, a ich wynik w dużej mierze zależy od umiejętności przywódczych głównodowodzącego. Dobry oficer, to niezastąpiona pomoc. Tak, tak, w CONFLICT ZONE możemy mieć także podopiecznych! Oficerowi można zlecić np.: rozbudowę bazy, jej ochronę lub działania ofensywne, przydzielając mu wyznaczone jednostki i fundusze. Częstokroć bywa tak, że pozostawiwszy podopiecznego na straży naszej bazy, z wolnym umysłem możemy pozwolić sobie na planowanie. Dzięki dobrej strategii, wymyślonej naprędce przed akcją, udaje się często osiągnąć cel, używając przy tym czterokrotnie mniejszych sił niż przeciwnik i nie ponosząc większych strat. Frontalny atak na bazę przeciwnika zaledwie kilkoma czołgami może spowodować niepotrzebne szmery w mediach, co pomoże tylko naszym wrogom. Natomiast wywabienie załogi wrażej twierdzy i zapędzenie jej w zasadzkę, rozbijając później w pył, mogłoby przechylić szalę wygranej na naszą stronę. Tu należy zaznaczyć, że w CONFLICT ZONE wprowadzony został system zniszczeń ubocznych, dzięki któremu salwa czołgowa wycelowana w Jeep’a stojącego między wiejskimi chatkami, nie tylko zniszczy obiekt, ale i sprzątnie z powierzchni ziemi owe chałupy, wyprawiając tym samym ich mieszkańców aż za Styks.

Nowinką jest także sekwencyjność akcji. Kampania to nie szereg misji, po ukończeniu których przeczytamy gratulacje, ale kilka pojedynczych konfliktów w różnych częściach świata i w różnym czasie. O wydarzeniach, które są skutkami naszych działań i o tych, które je prowokują, dowiadujemy się z telewizji. Dodaje to swoistego smaczku grze, podkreślając rolę mediów publicznych.

Autorzy CONFLICT ZONE oddali nam do dyspozycji system kamer, dający duże możliwości manipulacji widokiem. Obraz można obracać i zmieniać kąt nachylenia do podłoża, a nawet regulować odległość od pola bitwy. Dzięki temu istnieje możliwość zajrzenia wielbłądowi w pysk czy pooglądania sobie beczących, bezbronnych owieczek! Dość ciekawy jest też widok z lotu ptaka, sponad chmur, kiedy to nasza armia wygląda jak grupka mrówek i widzimy ogromny obszar terenu – bardzo łatwo wtedy o kompleks boga.

O grafice w CONFLICT ZONE powiedzieć można tylko tyle, że jest wybitna. Akcja toczy się we wspaniałych plenerach. Dopracowany, trójwymiarowy górski krajobraz Ukrainy, pustynia Afryki czy tereny Pakistanu budzą podziw, a to dopiero początek. Wszystko wygląda nader realistycznie (aż by się chciało pohasać po tych zielonych halach zasnutych mgiełko-chmurkami). Trzeba także przyznać, że i efekty balistyczne budzą podziw. Ustawiając kamery zaraz pod linią chmur, możemy oglądać wspaniałe fajerwerki na ziemi i paraboliczne tory pocisków wystrzeliwanych z dział samobieżnych – coś wspaniałego. Jednak całe to błogie wrażenie odrobinkę psuje wygląd wody, przypominający zawartość wiadra na pomyje – zwykłe bajoro. Należy się pocieszać, że to przecież tylko jeden malutki szczególik.

Mimo tak poważnej tematyki, jaką niewątpliwie jest wojna, CONFLICT ZONE cechuje się dużą dawką humoru. Chodzi tu głównie o przerywniki filmowe, ponieważ sama rozgrywka nijak nie potrafi rozbawić (najwyżej uradować zwycięstwem). Takie niezrównoważenie wcale nie wychodzi grze na plus. Jednak chyba każdy zgodzi się ze mną, że filmiki są naprawdę zwariowane i wręcz rozbrajające.

CONFLICT ZONE to nic innego, jak bardzo rozbudowany i unowocześniony COMMAND & CONQUER. Zarówno sama gra, jak i tłumaczenie zasługuje na duże brawa. Może się powtarzam, ale w CONFLICT ZONE trzeba zagrać choć raz, a najlepiej – kupić.