Rate this post

Czy poznajecie tego pana (jego foto powinno być gdzieś po lewej)??? Ostrzyżony na zero, niemal zawsze uśmiechnięty (nie chcielibyście wiedzieć dlaczego… ale i tak się dowiecie 😉 mimo kilku dużych i widocznych blizn na twarzy. Tak, to musi być Max. Max Damage.
„Początek nowego tysiąclecia był jak koniec poprzedniego, tyle że gorszy”. Urzeczywistniły się nasze najgorsze sny – ludzi było po prostu za dużo. Bieda ogarniała coraz większą część społeczeństwa, które, nie znając innego sposobu na przeżycie, kradło. Niedołężna policja nie była w stanie opanować tego wszystkiego.
Ludzie bogaci i wpływowi znaleźli jednak sposób na życie spokojne i bezpieczne – otóż stworzyli oni, odgrodzone wysokim murem i pilnie strzeżone przez prywatne siły policyjne, raje na ziemi – Subaty. Tam, każdy kto posiadał odpowiednią ilość gotówki w portfelu, mógł wieść spokojne i dostatnie życie. Inne, niestrzeżone miasta powoli wyludniały się. Doszło w końcu do sytuacji, gdy poza Subatami żyli tylko tacy ludzie, których lepiej nigdy nie spotkać – zdeprawowani przestępcy, biedacy i wszelkie inne szumowiny.
Odrzuceni, pozbawieni ludzkości mieszkańcy dawnych miast, zaczęli rosnąć w siłę. Coraz częściej dochodziło do ataków na Subaty, których policja nie była w stanie zatrzymać. Podjęto decyzję. Okrutną, lecz mającą dać szczęście ludziom bogatym i szanowanym.
Kilkanaście pocisków wyposażonych w głowice jądrowe miały spowodować ostateczne wytępienie wszelkiego zła. Miliony ludzi straciło życie, jednak Ci najgorsi przeżyli. Trudno nazywać to szczęściem, bowiem mutacja oraz brak podstawowych, niezbędnych środków, uniemożliwiała jakąkolwiek egzystencję.
Po jakimś czasie wszystko powoli zaczęło wracać do normy – stworzenia (bowiem nie nazywano ich już więcej ludźmi) zaczynały „żyć” normalnie. Zaczynały prowadzić egzystencję pełną przemocy i nienawiści do tych, którzy wyrządzili im tak wielką krzywdę – do mieszkańców Subatów. Dlatego też miasta te zostały otoczone wysokimi murami, które zdawały się być nie do przebycia. Zdawały się – aż do dzisiaj…
Tak mniej więcej wygląda historia, która wprowadzić ma nas w specyficzny klimat gry Carmageddon: The Death Race 2000. Przyznam się, że już od dłuższego czasu grając w inne, niejednokrotnie ciekawe i dobre gry, oczekiwałem momentu dostania tejże gry w moje łapska:-)
Serię Carmageddon zapoczątkowała pierwsza część (zazwyczaj tak jest 😉 gry, wydana już parę ładnych lat temu – mimo niezbyt ładnej grafiki (max. rozdzielczosć – 320×240) oraz sporych wymagań sprzętowych – gra odniosła sukces. W osiągnięciu tego na pewno pomocny był rozgłos, uzyskany dzięki dyskusjom na temat brutalności – doszło do tego, że w niektórych krajach legalnie nie można było nabyć Carmageddonu. W Polsce na pudełku znalazła się nalepka „Dozwolone od lat 18 (wyjątkowo brutalne sceny)” ale jakoś nie miałem najmniejszych nawet problemów z zakupem gry (a pełnoletni nie byłem). Druga część tej gry została przyjęta z mieszanymi odczuciami – co prawda grafikę znacznie polepszono (akceleracja sprzętowa), jednak (przynajmniej dla mnie) gra straciła coś ze swojego klimatu… Tak więc pokornie oczekiwałem na część trzecią. Dwie pierwsze części gry zostały stworzone przez ekipę Stainless Software, trzecią miała robić firma Torus Games. Spodziewałem się zatem totalnej rewolucji – najczęściej bowiem nowy developer = nowa gra.       Moje przypuszczenia jednak się nie sprawdziły. Nowy Carmageddon to dobry, stary Carmageddon uzbrojony w nową szatę graficzną i kilka innych bajerów – pierwszym z nich jest wyraźnie zarysowana fabuła „działająca” bardzo dobrze – ale o tym za chwilę.
Carmageddon TDR 2000 to gra wyjątkowo brutalna, toteż ludziom wrażliwym nie polecam jej odpalać. W wielkim skrócie, cała zabawa polega na rozjeżdżaniu przechodniów oraz niszczeniu pojazdów wroga, próbujących zniszczyć nas. Oprócz tego, aby posuwać się do przodu, należy wykonywać misje (zadania) – coś znaleźć, coś zniszczyć, kogoś rozjechać. I to wszystko. Nieco chore, nieprawdaż ?
Gra zaczyna się od intra, podzielonego na dwie części – w pierwszej mamy okazję zapoznać się z historią, którą streściłem na początku tego tekstu, druga zaś jest pokazem umiejętności Maxa i nieudolności policji. Intro należy ocenić jako średnie – do jakości nie można mieć zastrzeżeń, jednak jest ono nieco przydługawe i za mało dynamiczne.
Zaczynając nową grę, nie mamy zbyt wielu opcji do wyboru – oprócz wyregulowania grafiki i dźwięku, możemy tylko ustawić poziom trudności (easy, normal i hard). Już w momencie ładowania gry wychodzi pierwszy jej mankament – czas wykonywania tejże czynności (ładowania) jest przeraźliwie długi. Kiedy już program wczyta do pamięci to co trzeba, naszym oczom ukaże się miejsce startu. Nastąpi odliczanie 3… 2… 1… start! – ruszyli, demolując wszystko w pobliżu, rozjeżdżając pieszych i zwierzęta. To właśnie esencja tej gry – rozjeżdżanie pieszych. Niestety, w TDR 2000 autorzy postanowili ukrócić te niehumanitarne praktyki i „ucięli” czas dodawany po rozjechaniu człowieka do 2 sekund (na szczęście wprowadzono także tryb Free Drive, który pozwala na ustawienie wielu, niedostępnych podczas normalnego grania opcji – m.in. wyłączenia zegara). Dla graczy nie mających wcześniej styczności z żadnym Carmageddonem krótkie wyjaśnienie – czas trwania wyścigu jest ograniczony. Zazwyczaj startujemy z 3 minutami – to jest jednak nieco mało. Tak więc musimy:

  1. rozjeżdżać ludzi – w poprzednich wersjach gry, za jednego człowieka mogliśmy dostać nawet 60 sekund – tutaj ograniczono to do 2 – jeśli rozjedziemy wszystkich pieszych w danym wyścigu, wygrywamy

  2. zaliczać okrążenia i punkty kontrolne (checkpointy); możemy jeździć po trasie i zaliczać kolejne punkty kontrolne – przejeżdżając przez taki punkt powiększamy swój limit czasowy. Jeśli na mecie będziemy pierwsi, wygrywamy (jednak jeżdżenie po torze i zaliczanie kolejnych punktów kontrolnych to nie to, co tak bardzo lubimy w Carmageddonie)

  3. zniszczyć pojazdy wszystkich rywali – metoda chyba najłatwiejsza i najbardziej skuteczna – za każde, odpowiednio silne, uderzenie w pojazd wroga dostajemy cenne sekundy – kiedy zniszczymy wszystkich wrogów – we are the champions

  4. (punkt obowiązkowy) – nie dać się zniszczyć (ew. nie zniszczyć się samemu – nieostrożna jazda może bowiem prowadzić do autodestrukcji) i mieć na oku upływające sekundy

Oprócz cennych sekund, siejąc totalne zniszczenie zarabiamy pieniądze – kredyty. Bawiąc się w rozjeżdżanie istot humanoidalnych powinniśmy starać się robić to w jak najlepszym stylu (np. za pomocą drzwi, tyłem samochodu, rozjeżdżając kilku ludzi naraz) gdyż wtedy nasz portfel będzie pęcznieć w zatrważającym tempie. Oficjalną walutą Carmaggedonu są kredyty. Za nie to możemy dokonać uppergrade naszego pojazdu – lepszy pancerz, lepszy atak, więcej mocy…. Zarobione kredyty możemy także przeznaczyć na zakup pojazdów naszych wrogów. Pojazdy są bardzo zróżnicowane, tak więc każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Podstawowym wozem jest znany już z poprzednich części Eagle. Przywrócono mu jego „stary” wygląd, tak więc wygląda bardzo podobnie do pierwowzoru z Carmageddon – i bardzo dobrze, bowiem kwadratowe nadwozie Eagle z Carma II (a także brak „grzebienia”) było naprawdę wkurzające. Teksturki nałożone na przyjemną bryłę naszego wozu także są niczego sobie – jeśli by się nam nie spodobały, to mamy możliwość przygotowania własnej (niestety – do tego potrzebny jest zewnętrzny program graficzny jak np. Paint Shop Pro i jako taka umiejętność posługiwania się nim – pozwala to na tworzenie bardzo dobrych i ciekawych tekstur w naszym ulubionym środowisku programowym, jednak nie pozwala początkującym użytkownikom komputera na „zabawę w malowanie”). Reszta wozów też jest ciekawa – zaczynając od jeżdżącej wanny (!), na ogromnej ciężarówce kończąc. Jednak przed zakupem któregoś z wozów radzę się dobrze zastanowić – mimo ciekawego wyglądu, duża część z nich jest w rzeczywistości gorsza od naszego standardowego wozu.
Jak już wspomniałem, oprócz zwykłych wyścigów, co jakiś czas (prawdę mówiąc, gramy w systemie wyścig-misja-wyścig-misja) będziemy zmuszeni (no cóż, jeśli nie chcemy przejść do dalszych etapów gry, to wcale nie nic nie musimy robić) wykonywać misje. Misje pojawiły się już w poprzedniej części gry jednakże tam występowały one rzadziej i były trudniejsze (wg mnie oczywiście). Standardowo misja trwa nie więcej niż 6 minut i polega na znalezieniu czegoś, dostarczeniu tego „czegoś” w pewne miejsce i ew. ucieczce. Oczywiście, zdarzają się wyjątki – np. jedna misja polega na przejechaniu przez dziurawy (dosłownie) i zaminowany przez policję most… Pierwszorzędnym celem misji jest przedostanie się do następnego miasta (obszaru) – jako że miasta, w których toczy się akcja, są najczęściej otoczone grubym i wysokim murem, nie jest to łatwe (ale w końcu Max urodził się po to, aby dokonywać rzeczy niemożliwych). Dzięki temu, że wiemy po co to wszystko robimy, gra nabiera rumieńców. Poziom trudności jest średni – przy dobrym opanowaniu mapy danego obszaru większych problemów z misjami mieć nie powinniśmy – w razie czego możemy dany etap powtórzyć (tak samo jest z wyścigami) nieskończoną chyba ilość razy.
Gra toczy się w 9 różnych obszarach – w każdym z nich rozgrywane są 3 wyścigi oraz 3 misje. Każdy wyścig prowadzi inną trasą, tak więc nie grozi nam nuda. O samych obszarach można by powiedzieć dużo dobrego.
Po pierwsze: rozmiar – te obszary są ogromne! – przejechanie z jednego końca na drugi zajmie nam kilka minut.
Po drugie: konstrukcja – praktycznie wszystkie obszary są fenomenalne pod względem konstrukcji. Nie brakuje w nich tajnych przejść (a raczej przejazdów), gór i dolin. W obszarach zabudowanych warto spróbować dostać się na dach jakiegoś budynku – oprócz cudownej panoramy nieraz będziemy mogli zobaczyć piękne power-upy – zarówno na dachu budynku, na którym się znajdujemy, tak jak i na sąsiednich. To samo tyczy się eksploracji podziemi – warto rozglądać się dokładnie i jeśli przyuważymy jakiś wjazd do tunelu lub coś w tym stylu – pchać się na chama.
Po trzecie: ogólne wrażenie – miasta wyglądają bardzo realistycznie: na rogu stoi kiosk z gazetami, wzdłuż ulicy poustawiane są latarnie. W parku nie brakuje ławeczek, na których mogą, w razie zmęczenia, siąść sobie ofiary… uhh, przepraszam, ludzie. To wszystko można demolować, przesuwać i wyczyniać takie akrobacje, że na olimpiadzie byłby złoty medal. Tereny obfitują także w różnego rodzaje ozdobniki, nieprzydatne do niczego, lecz znakomicie urozmaicające grę – np. jeżdżący w tę i z powrotem pociąg (pamiętacie NFS:RC?)… hmm, to zły przykład, bowiem pod taki pociąg można wepchnąć oponenta i przerobić lśniący wóz na pogniecioną puszkę po konserwach. Ale takich rzeczy jest dużo – np. podnoszony most (coś takiego mieliśmy już np. w Midtown Madness), który pozwala na wykonywanie iście kaskaderskich skoków.
Sama grafika poziomów także stoi na wysokim poziomie – wszystkie tekstury są w dość wysokiej rozdzielczości, modelom 3d budynków i innych obiektów nie można nic zarzucić. O wyglądzie samochodów już pisałem, więc w tym miejscu zajmę się… rozpadaniem się tychże. Jako że Carmaggedon jest grą kontaktową (nie da się uniknąć kontaktu z przeciwnikiem) to pojazdy ulegają częstym i efektownym zniszczeniom. Nasz pojazd został wyposażony w automatyczny system naprawy uszkodzeń – po wciśnięciu (a jeśli uszkodzenia są duże – przytrzymaniu) odpowiedniego klawisza (standardowo jest to Backspace) uszkodzenia są usuwane. Niestety, usługa ta nie jest darmowa – należy więc starać się unikać większych kraks. Wróćmy jednak do tematu zniszczeń – tak jak już napisałem, są one bardzo efektowne. Najbardziej narażoną na uszkodzenia częścią są oczywiście szyby (dlatego niektóre pojazdy są ich pozbawione) – ten element ulega zniszczeniu w pierwszej kolejności. Kolejnymi elementami, które ulegają destrukcji, są zderzaki oraz drzwi. W następnej kolejności odpadają koła, a w najbardziej ekstremalnych przypadkach, samochód może ulec przepołowieniu – co jednak nie oznacza jego zezłomowania, bowiem tego możemy być pewni dopiero wtedy, gdy z samochodu „wypłynie” duża plama czarnego oleju.
Piesi to takie niewinne istotki (choć jeśli weźmiemy pod uwagę fabułę gry, to okaże się, że nie są tacy „niewinni”), które przyszły na świat po to, aby zginąć po kołami naszego rozpędzonego wozu. W grze występuje kilkanaście rodzajów pieszych (obu płci) – praktycznie każdy obszar ma jakichś swoich specyficznych mieszkańców (w 1 obszarze są to małpy, czciciele [?] wielkiej małpy). W każdym praktycznie obszarze będziemy mogli spotkac zwierzątka: będą to m.in. pieski, krówki oraz kilka innych gatunków, które trudno zidentyfikować (np. coś na kształt ogromnych szczurów, które możemy spotkać w ściekach). Zwierzątka są mało wytrzymałe – wystarczy delikatne „dotknąć” ich naszym wozem i pójdą do nieba. Z ludźmi jest inaczej – są oni bardziej wytrzymali i aby skutecznie się ich pozbyć musimy: a) jechać naprawdę szybko b) jechać jakimś ciężkim wozem lub c) jechać powoli i później ew. poprawić [tj. przejechać się po nich jeszcze raz]. Sposób umierania istot żywych został przedstawiony w iście mistrzowski sposób – po prostu trzeba zobaczyć. Zobaczyć trzeba też, jak biedny mały człowieczek klęka i błaga nas o darowanie mu życia.
Niektórzy piesi nie są bezbronni – podczas przemierzania kolejnych etapów gry spotkamy pieszych, którym rola trupów nie za bardzo odpowiada – uzbrojeni w metalowe prety oraz koktajle mołotowa będą próbowali zniszczyć nasz pojazd. Zmiany zaszły także w efektach dźwiękowych – mniej jest krzyków (typu „Aaargh”) a więcej błagań o darowanie życia. To lubię ;-).
Cóż, w grę gra się bardzo przyjemnie i miło. Na pewno w dużym stopniu dzieję się to dzięki nierealistycznemu modelowi jazdy samochodów – prowadzą się one lekko, łatwo i przyjemnie i nawet totalny nowicjusz w grach komputerowych nie powinien mieć większych kłopotów z opanowaniem sterowania. Tutaj mam jedną uwagę do polskiego dystrybutora gry – otóż w instrukcji, w dziale sterowanie, nie został opisany klawisz Control, którego wciśnięcie będzie często niezbędne do pomyślnego zakończenia misji. Wracając do jazdy – nasz samochód ma baaaardzo dobrą przyczepność, dzięki czemu może wjeżdżać po prawie pionowych ścianach – to bardzo przydatna funkcja, lecz ja to uważam za lekkie przegięcie – to po prostu wygląda śmiesznie! Podczas naszych przejażdżek na swej drodze będziemy znajdowali różnego rodzaju bonusy (zwane przez dystrybutora dopalaczami), które można podzielić na trzy główne kategorie: kredyty (wiadomo – kasa), powerupy do natychmiastowego wykorzystania i powerupy do późniejszego wykorzystania. Różnica między dwoma rodzajami powerupów polega na tym, że te pierwsze aktywowane są od razu w momencie ich zebrania (i najczęściej aktywne są tylko przez określony okres czasu), drugie zaś pojawiają się w naszym inventory i możemy je wykorzystać w dowolnym momencie (tutaj znowu mała uwaga do dystrybutora: w instrukcji źle podano klawisze odpowiadające za wybieranie dopalaczy).
Carmageddon TDR 2000 to naprawdę dobra gra. Niektórzy na pewno będą narzekać, że w stosunku do Carmageedonu II mało zmian – i w pewnym sensie będą mieli rację. Jednakże te kilka małych ulepszeń powoduję, że nawet posiadając poprzednią wersję gry warto kupić TDR 2000. Ta gra po prostu rządzi.